czwartek

Gruzińskich wspomnień ciąg dalszy... Supra

O gruzińskim ucztowaniu wiele już powiedziano i napisano. Przed wyjazdem do Gruzji dużo się naczytałam o toastach, biesiadowaniu (biesiada to tzw. supra, jak u nas u cioci na imieninach), ale gdy się uczestniczy się w tym na żywo - to wrażenie jest z goła inne. Podczas pobytu w Tbilisi byłam raz na dużej suprze naprawdę z prawdziwego zdarzenia (urodziny koleżanki) – duży stół przez cały pokój, około 20 osób siedzących przy nim, przekrój wiekowy od 20 do 40 lat. Poza tym byłam na kilku mniejszych suprach (po ok. 7-10 osób). I za każdym razem dziwią mnie te uczty. Po pierwsze – toasty. Myślałam, że impreza wygląda mniej więcej tak jak w Polsce, każdy sobie rozmawia o czym chce, a jak przyjdzie do picia alkoholu to zamiast naszego polskiego „no to chlup” – wygłaszają półgodzinne mowy. A to nie do końca tak. Gdy siedzimy przy stole głos zabiera głównie tamada (przewodniczący stołu – taka to gruzińska demokracja) i nieładnie jest mu przeszkadzać. Jeśli panie chcą sobie porozmawiać o czymś tam, to ukradkiem wstają od stołu i się wymykają do kuchni lub innego pokoju. Przy stole króluje tamada i inni mężczyźni, oni narzucają tematy dla wszystkich. No i wygłaszają toasty. Długie toasty. Podobno są jakieś zasady, kolejność, ale duża ilość wina nie pozwoliła mi tego odnotować. W każdym razie jest zawsze toast za gospodarza – osobę, która ma urodziny/inne święto. Jest tez toast za rodzinę gospodarza, rodziny wszystkich gości, za samych gości, ich zdrowie, za osoby zmarłe itp. Obowiązkowo jest toast za Gruzję, za pokój, wolność. Pod koniec, po odpowiedniej dawce wina następuje toast za miłość. Gruzini sami o sobie mówią, że są bardzo romantyczni i lubią piękne słowa, są uczuciowi. Dlatego toast za miłość trwa zawsze długo. Wygląda mniej więcej tak: Miłość to najpiękniejsze i najważniejsze uczucie w życiu człowieka. Miłość jest wielka, może przenosić góry. Ale tylko prawdziwa miłość trwa wiecznie. Abyśmy wszyscy wiedzieli co to miłość, umieli ją rozpoznać i mogli jej doświadczyć, bo bez niej życie nie ma sensu. (...)” . Tak w dużym skrócie wyglądał toast tamady. Potem liberalny tamada udziela głosu pozostałym osobom siedzącym przy stole (mnie niestety też) i każdy musi coś od siebie dodać na temat miłości. Nie powiem, żeby to było łatwe zadanie. Zauważyłam, że toasty o miłości są ulubionym fragmentem supry wszystkich Gruzinów, których poznałam, i w takim momencie każdy musi coś powiedzieć od siebie, bez względu na to czy jest przyzwyczajonym do wygłaszania mów Gruzinem/Gruzinką, czy zwykłą wolontariuszką z Polski. Podczas jednej supry odważna dziewczyna wstała i zarecytowała wiersz o miłości. Było to porównanie miłości do kwiatka, rosnącego na urwistej skale – trzeba być bardzo ostrożnym, aby ten kwiatek zerwać, a nie strącić go. Kolejne toasty były na przykład, za nasze marzenia – aby się spełniły, abyśmy nie bali się marzyć, bo nawet te nierealne tęsknoty stają się prawdą jeśli chcemy je zdobyć i nie boimy się o nie walczyć. A potem – za nasze miłe wspomnienia. Itd, itp, przez kilka godzin. Najbardziej mnie zdziwiło to, że nawet, jeśli średnia wieku biesiadników wynosi jakieś 24 lata, to i tak wszyscy zachowują się jak u cioci na imieninach, siedzą sztywno, dyskutują i nie bardzo lubią odchodzić od tradycyjnego porządku przy stole. Wydaje im się, że nasze imprezy gdzie każdy robi i mówi co chce są nudne i nieciekawe. Są oczywiście momenty, że co bardziej uzdolnieni zaczynają grać na gitarze, pianinie, tańczyć lub śpiewać, co bardzo urozmaica suprę.
Ma to swój urok, zazdroszczę Gruzinom ich przywiązania do tradycji.

Poniżej zdjęcia z supry w Rustawi:

Od moje myśli różniaste
na początku pije się kulturalnie z kieliszków (oczywiście do dna, kto nie wypije to mięczak ;)

a potem już z czego popadnie:
Od moje myśli różniaste
z baraniego rogu
Od moje myśli różniaste
albo dwóch (zdjęcia zapożyczone od Olgi).

Od moje myśli różniaste
tzw. wachtanguri

Od moje myśli różniaste
a na koniec śpiewy...

Gaumardżos Sakartwelo!

środa

Co ja robiłam w Gruzji?...

... różne rzeczy. Jeśli chodzi o pracę to najwięcej satysfakcji dały mi spotkania z dzieciakami w sierocińcu. Ich opiekunka opowiedziała mi historię kilku dzieci, poniżej opisuję dwie z nich, z tymi dzieciakami miałam najlepszy kontakt, bo znały język rosyjski. Historie jakich wiele, niestety, z tą różnicą, że w Polsce nie ma jednak tzw. dzieci ulicy, nie ma tak wielkiej biedy jak w Gruzji, no i pomoc socjalna jest jednak lepiej rozwinięta.

Od Zdjęcia Bloggera



Od rozne
Oleg – mały chłopiec, około 10 lat. Matka nie chciała się nim opiekować, był jej kolejnym dzieckiem. Z pochodzenia matka jest Rosjanką, ojciec chyba też (Oleg ma rosyjskie nazwisko). Sama pije, nie ma pracy, nie jest w stanie się nim zająć. Ojciec nieznany, nie ma z nim kontaktu. Opiekowała się nim babcia, też alkoholiczka, trochę pomagali sąsiedzi, też szemrane towarzystwo. Kiedy kończyły się pieniądze babka zmuszała Olega do żebrania, musiał on zbierać pieniądze na jedzenie i alkohol. Zdarzało się, ze mieszkał na ulicy. W końcu zlitowali się nad nim sąsiedzi i zaprowadzili go do jednego z domów dziecka. Tam Oleg przeszedł rehabilitacje, badania i leczenie psychologiczne. Kilka lat był w domu dziecka, teraz trafił do ośrodka w Rustawi (rodzinny dom dziecka). W styczniu na święta wzięła go rodzina – babcia i sąsiedzi. Ale znów zaczęła go zmuszać do żebrania. Kiedy opiekunowie społeczni przyszli go odebrać po świętach i zabrać z powrotem do ośrodka, chłopiec zaczął płakać. Powiedział, żeby już go więcej u babki nie zostawali, nie chciał wracać do żebrania... Oleg jest sympatycznym dzieciakiem, nie da się go nie lubić. Ale jest ciężki w wychowaniu – agresywny, bardzo rozrabia, kłóci się z innymi dziećmi. Ciągle chce żeby mu coś dać, zostało mu to chyba z okresu, kiedy żebrał. Zawsze nam wprowadza rozróbę, gdy próbujemy coś zrobić z dzieciakami. Podobno bardzo się zmienił odkąd trafił do ośrodka, leczenie i przebywanie z normalnymi środowisku bardzo mu pomogło.

Od Zdjęcia Bloggera

Mari – (na zdjęciu ta po prawej), bardzo sympatyczna dziewczynka, malutka i chudziutka, wygląda na 10 lat a ma prawie 14. Mówi dobrze po rosyjsku, jej rodzina ma korzenie rosyjskie, również rosyjskie nazwisko. Bardzo trudna historia życiowa, jak zresztą wszystkich dzieci. Jej matka pochodzi z dobrego domu. Jej pierwsze małżeństwo się rozpadło, rozwiodła się. Jej mąż był alkoholikiem, ona sama przez to też zaczęła pić. Z tego małżeństwa miała syna, opiekują się nim dziadkowie, teraz ma już około 19 - 20 lat. Matka Mari miała kolejnych partnerów, w tym jednego Czeczena, który prawdopodobnie jest ojcem dziewczynki. Matka nie była w stanie się nią opiekować, dziewczynka trafiła na ulicę. W końcu jej matka znalazła centrum pomocy dla kobiet, a Mari oddała do sierocińca, na początku do ośrodka rehabilitacyjnego. Tam Mari przeszła leczenie, mieszkała w domu dziecka kilka lat, teraz trafiła do Rustawi. Mimo, że ma prawie 14 lat, wygląda dużo młodziej, malutka i chudziutka. Lekarze nie stwierdzili żadnej choroby, więc jej opóźniony rozwój fizyczny wynika pewnie z warunków w jakich żyła. Była bardzo zastraszona, zamknięta w sobie, niedożywiona. Miała bardzo duże problemy z zapamiętywaniem, nie umiała się skoncentrować. Początkowo mieszała rosyjskie i gruzińskie słowa, trudno się było z nią porozumieć. Stopniowo doszła do siebie. Dla mnie jest obecnie jedną z najbardziej otwartych osóbek w sierocińcu. Gdy przychodzimy tam z Olgą ona zawsze pierwsza przybiega i pyta, co będziemy dziś robić. Jest zainteresowana zabawą, bystra dziewczynka. Choć podobno ma problemy z nauką, z matematyką głównie.

Od Zdjęcia Bloggera

Któregoś dnia opiekunka dzieci powiedziała mi, że to są mali przestępcy i chuliganie (akurat ją wkurzyli). Za coś takiego powinna zostać z miejsca zwolniona, zresztą wygląda na to, że i tak szuka innej pracy. Dzieci są z natury ufne i niewinne. To dorośli je skrzywdzili, więc dzieci muszą się jakoś bronić. Są nieufne, agresywne, kradną, kłamią, przeklinają. Wcale się nie dziwię, jeśli w ciągu zaledwie kilku lat swojego życia zaznały tyle zła, wylądowały na ulicy, musiały żebrać i błagać o coś do jedzenia. Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jakie sceny widziały na ulicy, w swoich „domach” podczas libacji alkoholowych. W takiej sytuacji można stracić wiarę we wszystko i traktować życie jak walkę o przetrwanie. Często nie rozumiałam, co dzieci mówiły po gruzińsku, zdarzało się, że się kłóciły, awanturowały. Ale dzięki temu, że nie rozumiałam słów, mogłam poobserwować ich zachowanie i reakcje. Z twarzy też się da dużo wyczytać. Chłopiec taki jak Oleg potrzebuje przede wszystkim miłości i zrozumienia. Zawsze był odpychany i wykorzystywany, nie miał nic swojego. Potrzebuje normalnego domu, ciepła i zrozumienia. Zresztą jak wszystkie dzieci.

piątek

A to Polska właśnie...

Czwartek, 22 kwietnia, na dworze tylko 10 stopni, wracam pociągiem z Poznania po spotkaniu z Agnieszką z mojej organizacji wysyłającej. Powspominałam Gruzję, minęły już 3 tygodnie od mojego powrotu, zdążyłam już trochę zapomnieć, przestawić się na Polskę, szczególnie po ostatnich tragicznych wydarzeniach. Tym milej było wrócić myślami do wolontariatu, choć wiadomo, nie zawsze było różowo.

A więc siedzę sobie w wagonie bez przedziałów, całkiem wygodnie, na pięterku więc mam widok na nasze polskie równiny. Migają mi przed oczami wielkie wiatraki, rozwija się ta nasza Polska, dobrze. :) Na przemian świeci słońce i pada deszcz, kwiecień-plecień...

Za moimi plecami trwa rozmowa. Młody chłopak, ok. 20 lat i starszy pan, pewnie po 50., nawiązali znajomość. Pan jedzie do Warszawy remontować córce mieszkanie, na Wschodnim ma na niego czekać zięć. Młodszy i starszy Polak rozmawiają najpierw o piłce nożnej, jak układa się tabela polskiej ligi i takie tam. Nie da się nie słuchać, obaj mówią głośno, poza tym w wagonie cisza. Mimo wszystko zatapiam się w lekturze książki Jagielskiego o Gruzji, właśnie czytam jak Gruzini bili się między sobą po upadku ZSRR, szalony naród. Nagle słyszę, że za plecami temat rozmowy się zmienia. Jak to wśród Polaków, schodzi na politykę i oczywiście na temat ostatniej tragedii pod Smoleńskiem. Młody uważa, że to pewnie prezydent Kaczyński kazał pilotowi wylądować i dlatego samolot się rozbił. Podobna sytuacja była w 2008 roku gdy prezydent leciał do Gruzji. Starszy broni Kaczyńskiego, ale obaj się zgadzają, że prawdy i tak się nie dowiemy. A dlaczego nie? To już wyjaśnia Pan starszy i doświadczony. Ano bo Polską kierują żydzi. Jakim prawem Wajda powiedział, że prezydentowi nie należy się Wawel? Przecież Wajda to żyd, co z tego że urodzony w Polsce, ale żyd. On pluje na Polaków i poniża nasz naród, jak wszyscy inni żydzi! I nasz starszy pan się rozkręca: Polacy już nie rządzą państwem, to wszystko jest w rękach obcokrajowców: wszędzie albo Rosjanie, albo Niemcy, albo Żydzi. Coraz więcej tu obcych, niedługo zaczną Polaków wyganiać. Kaczyński to był dobry prezydent, patriota, chciał silnej Polski. Takich ludzi już nie ma. Itd, itp.

Nagle odzywa się młoda kobieta siedząca naprzeciwko mnie, też słyszy całą dyskusję. Jest widocznie zdenerwowana. Prosi, żeby starszy pan się przymknął, bo uraża jej uczucia. Ona sama jest pół-Litwiką, pół-Polką, jedna babcia jest Rosjanką. Ale czuje się polską patriotką i to co ten pan wygaduje obraża ją. Ma łzy w oczach. Włącza się młody, przeprasza i próbuje uciszyć starszego rozmówcę, zmienić temat. Jednak nie daje rady, starszy pan się zacietrzewił i dalej swoje...

Też mam ochotę coś powiedzieć, ale chyba szkoda moich nerwów. Już w ogóle nie mogę się skupić na lekturze, więc ostentacyjnie wstaję i zmieniam miejsce. Nie mam ochoty dalej słuchać, za bardzo boli.