środa

Co ja robiłam w Gruzji?...

... różne rzeczy. Jeśli chodzi o pracę to najwięcej satysfakcji dały mi spotkania z dzieciakami w sierocińcu. Ich opiekunka opowiedziała mi historię kilku dzieci, poniżej opisuję dwie z nich, z tymi dzieciakami miałam najlepszy kontakt, bo znały język rosyjski. Historie jakich wiele, niestety, z tą różnicą, że w Polsce nie ma jednak tzw. dzieci ulicy, nie ma tak wielkiej biedy jak w Gruzji, no i pomoc socjalna jest jednak lepiej rozwinięta.

Od Zdjęcia Bloggera



Od rozne
Oleg – mały chłopiec, około 10 lat. Matka nie chciała się nim opiekować, był jej kolejnym dzieckiem. Z pochodzenia matka jest Rosjanką, ojciec chyba też (Oleg ma rosyjskie nazwisko). Sama pije, nie ma pracy, nie jest w stanie się nim zająć. Ojciec nieznany, nie ma z nim kontaktu. Opiekowała się nim babcia, też alkoholiczka, trochę pomagali sąsiedzi, też szemrane towarzystwo. Kiedy kończyły się pieniądze babka zmuszała Olega do żebrania, musiał on zbierać pieniądze na jedzenie i alkohol. Zdarzało się, ze mieszkał na ulicy. W końcu zlitowali się nad nim sąsiedzi i zaprowadzili go do jednego z domów dziecka. Tam Oleg przeszedł rehabilitacje, badania i leczenie psychologiczne. Kilka lat był w domu dziecka, teraz trafił do ośrodka w Rustawi (rodzinny dom dziecka). W styczniu na święta wzięła go rodzina – babcia i sąsiedzi. Ale znów zaczęła go zmuszać do żebrania. Kiedy opiekunowie społeczni przyszli go odebrać po świętach i zabrać z powrotem do ośrodka, chłopiec zaczął płakać. Powiedział, żeby już go więcej u babki nie zostawali, nie chciał wracać do żebrania... Oleg jest sympatycznym dzieciakiem, nie da się go nie lubić. Ale jest ciężki w wychowaniu – agresywny, bardzo rozrabia, kłóci się z innymi dziećmi. Ciągle chce żeby mu coś dać, zostało mu to chyba z okresu, kiedy żebrał. Zawsze nam wprowadza rozróbę, gdy próbujemy coś zrobić z dzieciakami. Podobno bardzo się zmienił odkąd trafił do ośrodka, leczenie i przebywanie z normalnymi środowisku bardzo mu pomogło.

Od Zdjęcia Bloggera

Mari – (na zdjęciu ta po prawej), bardzo sympatyczna dziewczynka, malutka i chudziutka, wygląda na 10 lat a ma prawie 14. Mówi dobrze po rosyjsku, jej rodzina ma korzenie rosyjskie, również rosyjskie nazwisko. Bardzo trudna historia życiowa, jak zresztą wszystkich dzieci. Jej matka pochodzi z dobrego domu. Jej pierwsze małżeństwo się rozpadło, rozwiodła się. Jej mąż był alkoholikiem, ona sama przez to też zaczęła pić. Z tego małżeństwa miała syna, opiekują się nim dziadkowie, teraz ma już około 19 - 20 lat. Matka Mari miała kolejnych partnerów, w tym jednego Czeczena, który prawdopodobnie jest ojcem dziewczynki. Matka nie była w stanie się nią opiekować, dziewczynka trafiła na ulicę. W końcu jej matka znalazła centrum pomocy dla kobiet, a Mari oddała do sierocińca, na początku do ośrodka rehabilitacyjnego. Tam Mari przeszła leczenie, mieszkała w domu dziecka kilka lat, teraz trafiła do Rustawi. Mimo, że ma prawie 14 lat, wygląda dużo młodziej, malutka i chudziutka. Lekarze nie stwierdzili żadnej choroby, więc jej opóźniony rozwój fizyczny wynika pewnie z warunków w jakich żyła. Była bardzo zastraszona, zamknięta w sobie, niedożywiona. Miała bardzo duże problemy z zapamiętywaniem, nie umiała się skoncentrować. Początkowo mieszała rosyjskie i gruzińskie słowa, trudno się było z nią porozumieć. Stopniowo doszła do siebie. Dla mnie jest obecnie jedną z najbardziej otwartych osóbek w sierocińcu. Gdy przychodzimy tam z Olgą ona zawsze pierwsza przybiega i pyta, co będziemy dziś robić. Jest zainteresowana zabawą, bystra dziewczynka. Choć podobno ma problemy z nauką, z matematyką głównie.

Od Zdjęcia Bloggera

Któregoś dnia opiekunka dzieci powiedziała mi, że to są mali przestępcy i chuliganie (akurat ją wkurzyli). Za coś takiego powinna zostać z miejsca zwolniona, zresztą wygląda na to, że i tak szuka innej pracy. Dzieci są z natury ufne i niewinne. To dorośli je skrzywdzili, więc dzieci muszą się jakoś bronić. Są nieufne, agresywne, kradną, kłamią, przeklinają. Wcale się nie dziwię, jeśli w ciągu zaledwie kilku lat swojego życia zaznały tyle zła, wylądowały na ulicy, musiały żebrać i błagać o coś do jedzenia. Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jakie sceny widziały na ulicy, w swoich „domach” podczas libacji alkoholowych. W takiej sytuacji można stracić wiarę we wszystko i traktować życie jak walkę o przetrwanie. Często nie rozumiałam, co dzieci mówiły po gruzińsku, zdarzało się, że się kłóciły, awanturowały. Ale dzięki temu, że nie rozumiałam słów, mogłam poobserwować ich zachowanie i reakcje. Z twarzy też się da dużo wyczytać. Chłopiec taki jak Oleg potrzebuje przede wszystkim miłości i zrozumienia. Zawsze był odpychany i wykorzystywany, nie miał nic swojego. Potrzebuje normalnego domu, ciepła i zrozumienia. Zresztą jak wszystkie dzieci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz