piątek

გაუმარჯოს საქარტველო, გაუმარჯოს!

To będzie zdecydowanie mój ostatni wpis na tym blogu. Dlatego jest przydługi. Zebrałam moje rozrzucone zapiski, które robiłam w wolnych chwilach będąc jeszcze w Tbilisi i na lotnisku w Rydze, w drodze powrotnej z Kaukazu do Europy (wschodniej co prawda, ale zawsze ;)). Oto one:

Moim zdaniem wiele problemów Gruzinów (szczególnie obecnie) wynika z tego, że jest to naród leniwy. Mają wspaniały, ciepły klimat, żyzną ziemię, pyszne owoce, wino, cudowne słońce, góry, rzeki, wino, aż się nie chce pracować (w sumie czemu się dziwić ;). Wyśpiewał to Bułat Okudżawa w swojej piosence gruzińskiej:

Spulchnię ziemię na zboczu i pestkę winogron w niej złożę,
A gdy winnym owocem gronowca obrodzi mi wić,
Zwołam wiernych przyjaciół
I serce przed nimi otworzę...
Bo doprawdy - czyż warto inaczej na ziemi tej żyć?


Od Zdjęcia Bloggera

Krzywdę zrobiło im ZSRR. Za sowieckiej władzy poziom życia w Gruzji był 4 razy wyższy niż w Polsce. Wszystko eksportowali do Rosji i żyli jak bogacze. Stać ich było na ciągłe imprezowanie, podróżowanie, rozrzutne życie. Niewiele musieli robić i pieniądze spadały prawie że z nieba. Widać to nadal choćby w takim miasteczku jak Lagodehi - szerokie ulice, duże budynki, obecnie popadające w ruinę, ale ze znakami świetności. Było tam nawet lotnisko, skąd prywatnymi śmigłowcami miejscowi rolnicy wywozili owoce, warzywa i wino do Rosji. W miasteczku były hotele, restauracje, najbardziej nowoczesny szpital w ZSRR. Teraz do tego szpitala trzeba w zimę chodzić z własnym drewnem i wrzątkiem, nie mówiąc oczywiście o własnych lekarstwach, środkach higieny, opatrunkach. Ci bogacze sprzed kilkudziesięciu lat ledwo wiążą koniec z końcem...

Od Zdjęcia Bloggera
Od Zdjęcia Bloggera

Historia nigdy ich nie oszczędzała. Gruzja ma tego pecha, że położona jest w strategicznym miejscu, gdzie wschód łączy się z zachodem, Europa z Azją. I do tego Gruzini to waleczni górale, którzy nie chcą się nikomu i niczemu podporządkować. Choć pewnie dzięki temu udało mi się zachować swoje państwo. Najpierw najeżdżali na nich Persowie – zwrócili się o pomoc do Turków. Turcy zamiast pomóc, sami ich podbili i zabrali część ziem. Zwrócili się o pomoc do Rosjan w walce z Turkami – skutek podobny, w rezultacie Rosjanie wchłonęli ich do ZSRR. Zwrócili się o pomoc do Europy – Anglii, Niemiec. Niby trochę pomogli, może zapobiegli jednej wojnie. Ale jedna mniej, jedna więcej – co za różnica. Za to zaczęli robić interesy, wywozić mangan i inne minerały, Gruzja na tym traciła. I jak tu można zaufać innym krajom? Historia toczyła się dalej, XX wiek nie był bardziej łaskawy. Po upadku ZSRR Gruzja uzyskała upragnioną niepodległość, jednak Gruzini sami nie byli w stanie żyć w zgodzie i stworzyć normalnego państwa. Wybrali na prezydenta Zwiada Gamsachurdię, który rządził kilka miesięcy i został obalony przez zamach stanu. Wojna w Abchazji i Osetii, rządy Szewardnadzego, wielkie rzesze uchodźców, którzy z dnia na dzień stracili dorobek całego życia i musieli uciekać z objętej wojną Abchazji do Tbilisi, Zugdidi i innych miast. Gruzini sami sobie zgotowali ten los, tym razem nikt im w tym nie pomagał. Gdyby nie tragedie lat 90. może teraz kraj byłby bardziej dostatni i żyłoby im się łatwiej.

Potem w 2003 roku przyszła Rewolucja róż, szansa na zmiany i demokratyzację kraju, jednak Saakaszwili szybko zachłysnął się władzą i jak każdy jego poprzednik, przekształcił w despotę. Rok 2008 – kolejna wojna w Abchazji i Osetii, kolejne rzesze uchodźców. Zostali oni zakwaterowani w dużej mierze w Tbilisi, w hotelach, szkołach, wolnostanach. Zbudowano też naprędce wioski dla uchodźców w okolicach Gori i Mcchety, gdzie nie ma pracy, rośnie poczucie beznadziei, przestępczość, agresja. Niby to było rozwiązanie tymczasowe, ale z czasem ludzie o nich zapominają, pomocy płynie coraz mniej i często są zostawiani sami sobie.

Od Zdjęcia Bloggera
Cerowani, wioska uchodźców po wojnie z 2008 roku

Jak przyznaje kolega Giorgi, uchodźcy od 1990 rok zmienili bardzo stolicę. Kiedyś była miastem inteligentów, dziś niekoniecznie. Kiedyś bycie rodowitym mieszkańcem Tbilisi oznaczało tyle co bycie osobą wykształconą, znającą języki obce, z dobrej rodziny. Dziś Tbilisi to mieszanka Gruzinów z całego kraju. Oczywiście stało się to bez winy uchodźców, to oni padli ofiarą rozgrywek politycznych i musieli opuścić swoje domy. Jednak są to ludzie z prowincji, często niewykształceni, typowi gruzińscy zadziorni i hardzi górale. Biedni, zdesperowani, na pewno mieli problemy żeby odnaleźć się w nowej sytuacji, w dużym mieście.

W Gruzji życie jest bardzo ciężkie. Mało się produkuje, wszystko sprowadzane jest z Turcji, Ukrainy i innych krajów. Brakuje pracy, zarobki są małe, a ceny porównywalne jak w Warszawie. Kurs waluty jest sztucznie zawyżany do dolara, aby przyciągać inwestycje. Odbija to się na zwykłych mieszkańcach, których stać często tylko na chleb i kartofle. Gruzini żyją często z tego, co przesyłają im rodziny z zagranicy (gł. Rosji, krajów UE, Turcji). Mam przykre wrażenie, że wielu młodych chłopaków i dziewczyn, których tam poznałam, ogarnął jakiś marazm. Nie wierzą w zmiany, nie chce im się pracować, żyją z dnia na dzień, piją wino i czekają na lepsze czasy. Mam nadzieję, że się wkrótce doczekają... Bo jednak co by o nich nie mówić, wszyscy Gruzini i Gruzinki to wspaniali, ciepli i gościnni ludzie. Zasługują w końcu na spokojne, dostatnie życie... Gruzjo, trzymam kciuki...

Od Gruzja 2010

Od Gruzja 2009

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz